Wiele miast (345)
Sporty walki - moja życiowa pasja !

Właściwie, ze sportem jestem związany od kiedy pamiętam. Najpierw, w czasach kiedy mieszkaliśmy przy ul. Paderewskiego w Opolu, w domu usytuowanym na przeciwko stadionu żużlowego Klubu Sportowego Kolejarz. Były to czasy kiedy swoje tryumfy święcił znany polski żużlowiec, pierwszy w historii tego sportu w Polsce … indywidualny mistrz świata i mistrz świata w parach … pan Jerzy Szczakiel. Reprezentował on właśnie opolski Kolejarz, który jako klub należał również do żużlowej elity krajowej. Wyrosłem więc w duchu sportu, a wizyty na stadionie przy okazji treningów i meczów ligowych były codziennością. Myślę, że każdy kto mieszkał w tamtych czasach w okolicach stadionu żużlowego zgodzi się ze mną, że wszechobecny, charakterystyczny zapach spalin motocyklowych oraz niezliczone tłumy kibiców nawiedzających nasze tereny, przy okazji meczów, było czymś wyjątkowym, co na trwałe zapisało się w naszej pamięci. Dlatego też doskonale rozumiem pasję znanego opolskiego działacza sportowego pana Jerzego Drozda, wieloletniego prezesa opolskiego Kolejarza, którego pamiętam także jako starszego kolegę i sąsiada z czasów dzieciństwa.

Reklama
Ponadto, nieopodal stadionu mieliśmy dość pokaźnych rozmiarów górkę … tzw. górkę śląską, na której w okresie letnim uprawialiśmy cross rowerowy, a w zimowym, okoliczni mieszkańcy, a w szczególności dzieci i młodzież uprawiały sporty typu saneczkarstwo i narciarstwo oraz pełnowymiarowy stadion piłkarski na którym regularnie rozgrywano mecze drużyn podwórkowych i dzielnicowych. W zasadzie, całe moje dzieciństwo przebiegało w duchu sportu, a takie umiejętności jak gra w piłkę nożną, ekwilibrystyczne wyczyny na rowerze w lecie, a na sankach i nartach w zimie były na porządku dziennym. Każdy dzieciak z okolicy za punkt honoru stawiał sobie udział we wszelkiego rodzaju rywalizacji. Oczywiście, były to również czasy kiedy na tym tle, dochodziło do niezliczonych bójek, ale bójek honorowych, tzw. solówek, kiedy to wyjaśnialiśmy sobie nieporozumienia tu i teraz … jeden na jednego ! Było to tak wkomponowane w ówczesne zwyczaje, że żaden dzieciak nawet nie śmiał biegnąć na skargę do rodziców, że ktoś podbił mu oko lub przywalił w szczękę. Właśnie od tamtej pory zrodziła się u mnie pasja związana ze sportami walki. Ale bezpośrednią przyczyną tego był pewien incydent, kiedy to jeden z moich kolegów, bez specjalnych powodów, podczas zwykłej dziecięcej zabawy, chwycił mnie jedną ręką za policzek, a drugą z całej siły uderzył w twarz. Pamiętam to, jakby to było wczoraj, choć miałem wtedy dopiero 6, a może 7 lat. Pierwszy raz w życiu mnie zamroczyło i przez kilka dni nosiłem potężnego siniaka na policzku. Z zasady nie skarżyłem się rodzicom ani starszemu rodzeństwu, które w mgnieniu oka mogło zrobić z niesfornym kolegą porządek, ale wymyśliłem inny przebiegły i jednocześnie honorowy plan zemsty. Otóż, mój starszy o 9 lat brat … Marek uprawiał w tym czasie boks w sekcji, która również funkcjonowała przy Kolejarzu. Zwróciłem się więc do niego z prośbą o kilka lekcji boksu. Marek nie tylko zaczął mnie uczyć boksu ale zabierał mnie ze sobą na treningi, gdzie byłem trochę traktowany jak maskotka, ale udawało mi się uczestniczyć w niektórych ćwiczeniach jak np. nauka uderzeń na worku, walka z cieniem, ćwiczenia ze skakanką oraz inne dostosowane do moich możliwości. Przyszedł czas kiedy zwierzyłem się Markowi ze swoich planów związanych z rewanżem na koledze za nieuzasadnione uderzenie w twarz. Wtedy doszło do mojego pierwszego pojedynku bokserskiego, a przebieg tego zdarzenia był iście zawodowy. Marek zorganizował na naszym podwórku pole walki i nadzorował całe zdarzenie, poprzedzając je akcją promocyjną, jak prawdziwy promotor boksu zawodowego. Zakontraktował walkę z kolegą kusząc go jakąś nagrodą, jednocześnie dając mi wskazówki jak profesjonalny trener w narożniku. Oczywiście, kolega będąc przekonanym o swojej przewadze zgodził się na walkę bez oporów, skuszony dodatkowo nagrodą i przyrzeczeniem, że w razie zwycięstwa nie grożą mu żadne konsekwencje ze strony mojego starszego rodzeństwa. Znalazł się pewnego razu w wyznaczonym miejscu i wtedy doszło do pojedynku. Przyjąłem postawę bokserską, wyprowadziłem kilka prostych ciosów i kolega z płaczem uciekł z naszego podwórka, a zgromadzone dzieciaki zgotowały mi prawdziwą fetę, godną mistrza. Wygrałem pierwszą w życiu walkę opartą na sportowych i honorowych zasadach. Pozostała mi satysfakcja ! Choć uciekanie się do przemocy nie jest zbyt wychowawcze i godne polecenia, ale dzięki temu wydarzeniu uwierzyłem w siebie i od tej pory sporty walki stały się moją życiową pasją.

Moja przygoda z boksem w wydaniu klubowym nie była zbyt długa, ponieważ zamknięto sekcję w Kolejarzu Opole i przez długie lata boks w ogóle przestał funkcjonować w Opolu. Nie mniej jednak, nie zniechęciło mnie to dalszych treningów, które przeprowadzałem we własnym zakresie. Skonstruowałem pierwszy worek bokserski, który był wykonany z worka parcianego wypełnionego starymi ciuchami i innymi materiałami, tak aby spełniał on swoje zadanie. Wieszałem go we framudze drzwi na haku zamieszczonym nad framugą. Wykonywałem ciosy proste, sierpowe, haki i wszelkiego rodzaju kombinacje bokserskie. Korzystałem w tym celu z doświadczenia zdobytego podczas wcześniejszych treningów w klubie oraz ze wszelkich dostępnych czasopism i książek o tematyce bokserskiej. Trochę brakowało mi sparingów i dlatego zorganizowałem pierwszą w naszej dzielnicy grupę treningową składającą się z dzieciaków mieszkających w okolicznych domach. Trenowaliśmy na trawie lub piasku, a miejsc do tego rodzaju ćwiczeń na naszym terenie nie brakowało. Myślę, że osoby, które w tym uczestniczyły, a przeczytają ten tekst, na pewno z uśmiechem wspomną tamte czasy ! Toczyliśmy naprawdę ciekawe pojedynki sparingowe owijając dłonie czym się dało lub używając grubych rękawic zimowych jako rękawic bokserskich. Niestety, często kończyło się to rozbitym nosem lub podbitym okiem, ale pomimo płaczu, dzieciaki chętnie przychodziły na kolejne treningi.



Były to czasy kiedy na polskich podwórkach rządziła piłka nożna, a nasza reprezentacja krajowa grała jak z nut. Każdy dzieciak chciał być Lubańskim, Latą, Szarmachem, Gorgoniem, Gadochą, Ćmikiewiczem, Żmudą, Tomaszewskim czy Domarskim. Orły trenera Kazimierza Górskiego były prawdziwymi idolami ówczesnej młodzieży. My również uwielbialiśmy grę w piłkę nożną, a mieliśmy do tego wspaniałe warunki. Dzisiejsze stadiony pod nazwą Orliki nie mogą się do tego równać. Dosłownie, w zasięgu kilkuset metrów mieliśmy pełnowymiarowy stadion piłkarski Bolko, który był ogólnie dostępny od rana do wieczora, nie trzeba było nikogo pytać o zgodę, tylko można było wchodzić i korzystać do woli. Ponieważ stadionem opiekował się jakiś duży zakład przemysłowy był on regularnie koszony tak aby trawa nie urosła zbyt wysoka. Nie wyobrażam sobie lepszych warunków do dziecięcych gier i zabaw, dlatego też nasz stadion był swoistym centrum rekreacji dla osób mieszkających w okolicy. Był on do tego tak duży, że nie było problemu z pomieszczeniem naprawdę sporej ilości grup młodzieżowych grających między sobą w piłkę, uprawiających jogging, spotykających się w celu innych rodzajów aktywności ruchowej lub po prostu w celach towarzyskich. Na naszym boisku trwał nieprzerwany piknik rekreacyjny. A więc to czym obecnie szczyci się niejedna gmina czy miasto myśmy robili spontanicznie i nikt nie nadawał temu rozgłosu, gdyż uważał to za całkiem normalne.

Treningi naszej grupy chłopaków z pobliskiego osiedla domków wyglądały więc w ten sposób, że najpierw rozgrywaliśmy mecz piłkarski, a następnie kto chciał, zostawał po meczu i przeprowadzaliśmy sparingi bokserskie. Ponieważ znaliśmy się coraz lepiej i coraz częściej walki były bardzo wyrównane, do naszych pojedynków zaczęliśmy przemycać również inne style, nie tylko bokserskie. Mogę bez przesady stwierdzić, że były to pierwsze formy mieszanych sztuk walki, znanych pod dzisiejszą nazwą skrótową MMA, czyli Mixed Martial Arts.

Oczywiście, oprócz tzw. chwytów podwórkowych, wykonywanych spontanicznie, korzystaliśmy także z literatury. Warto tutaj przytoczyć dwie pozycje książkowe, które były u nas bardzo popularne w tamtych czasach. Techniki zapasów uczyliśmy się z książki pt. Zapasy Wolne i Klasyczne autorstwa A.N. Lenca, zasłużonego trenera Związku Radzieckiego oraz Zapasów i Judo z książki autorstwa Zygmunta Dmowskiego i Jacka Skubisa. Wtedy, nawet bym nie przypuszczał, że dane mi będzie poznać osobiście tego ostatniego autora, który był jednocześnie wielce zasłużonym trenerem judo, późniejszym trenerem kadry narodowej kobiet i twórcą olbrzymich sukcesów naszych pań na arenie międzynarodowej. Ciąg dalszy nastąpi !


www.stanteks.pl

Bartłomiej Cybruch http://trener1.blog.pl
stat4u PortalPOLSKA.pl