Pozostający przez niemal siedemnaści lat zbiorem zleżałym na marginesie twórczym Rolanda Topora, napisanym krótko przed jego śmiercią, to nic innego jak trzydzieści trzy opowiadania ujęte w syntezę, które nie łączy nic i łączy wszystko; pełnia motywów targająca przenikliwą osobowością tego człowieka orkiestry: rysownika, reżysera teatralnego, scenarzysty i scenografa; współzałożyciela, wraz z Arrabalem i Jodorowskim, obrosłej już legendami „Grupy Panicznej”, ale nade wszystko – pisarza.
Idąc ręka w rękę z Witkacym, Mrożkiem czy Schulzem Topor z typowym dla siebie wdziękiem wyszydza narodowe przywary i słabostki; kpi z arywizmu, kultu pieniądza, pospolitości natury ludzkiej, starzenia się, finalnie – samej śmierci. Osobliwa, skrajnie cyniczna, chwilami niebezpieczna i nieposkromiona fantazja, zestawiona z omnipotencyjnym czuciem groteski, tej smoliście czarnej i złośliwej, to znaki rozpoznawcze autora „Chimerycznego lokatora”. W „Dzienniku” pisze: „Zasiadłszy przy biurku, z pamięcią przepojoną smrodem świata, wiernie spisuję słowa, które niedawno usłyszałem. Mówię głośno i wyraźnie kto z kim śpi, kto ile i jak zarabia. Walę bez ogródek i prosto z mostu. Znam takich, którzy byliby gotowi uciec się do najdalej posuniętych nikczemności, by mnie uciszyć”.
Pod tym względem „Czarne krowy” nie zaskakują. Każdy, kto choć raz miał do czynienia z twórczością Topora, wie, że będzie to materia natury dziwnej, dziwacznej, wywrotowo absurdalnej. Topor przede wszystkim chciał być, tworzyć i sprawiać ludziom przyjemność na swój zdrowo, -chororozsądkowy sposób. Często-gęsto, zachłyśnięty swoim megalomańskim poczuciem komizmu, Topor zdejmuje z siebie półpancerzyk nadwornego błazna jasnej strony mocy, fundując czytelnikowi zduszone surrealizmem historie, jakby żywcem wyjęte z okrutnej fantasmagorii – opresyjne „danse macabre” w opowiadaniu „Elephant Boy”, zestawione z erotycznym „crescendo” dnia ostatecznego w „Słonym smaku życia”: „Zdejmuje spodnie i próbuje włożyć swój członek w usta dziewczyny. Nie może jednak tego dokonać, ponieważ jego skarłowaciały i miękki penis nie jest w stanie sforsować jej zaciśniętych zębów. Zmęczony tą daremną zabawą, w końcu o niej zapomina. Nie uzmysławiał sobie nawet, że pewne niestosowne słowo zaczęło rozbrzmiewać w jego głowie, słowo, którego znaczenie nagle objawiło mu się w pełnej krasie: DIABETYCZKA”.
Z Toporem jest jak z filmami Koterskiego, albo pisarstwem Gogola; bohaterowie świata przedstawionego bawią odbiorcę, chociaż im samym zazwyczaj do śmiechu nie jest. Topor lubował się w udzielaniu rad, ale nie moralizował; nie wierzył, że człowiek może się zmienić, obrać inny kierunek, niż ten wyznaczony przez determinizm najbliższego otoczenia. W „Nie pójdziemy już do kina” ze skutecznością rozwścieczonych szerszeni punktuje moralną szamotaninę ludzi rozdartych między dorobkiem pokoleń minionych a optycznym złudzeniem przyszłości. Topor widzi swoje postaci jako kolekcjonerów cech, które z czasem nabywają a które – z czasem właśnie – stają się ich przekleństwem; spadochron nie otworzy się w porę, roztrzaskają się o posadzkę z wielkim hukiem i wątpliwym wdziękiem kastrata; pozbawieni godności, własnego „ja”, zostając tym wszystkim, przed czym się wzbraniali, a czym, w miarę upływu czasu, się stali: „Zatem niedługo skończy dwadzieścia, potem trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt…, stanie się podobna do karykatur, które jej matka zapraszała co czwartek na partyjkę brydża, będzie tak zidiociała, jak jej nauczycielka angielskiego, sfrustrowana jak sprzedawczyni w pobliskim kiosku. Albo jeszcze gorzej: zostanie starą nudziarą, która wszystkim prawi morały”.
Absurd życia, pure nonsense, groteska, klimatyczność podlana czarnym humorem i skrajną autoironią, ale i tematyka egzystencjalna podejmowana w „Zagadce wyjaśnionej”, choć bez ambicji filozoficznych czy metafizycznych. Topor, niczym Zaratustra na kwasie, wykłada czytelnikowi swoją teorię nieskończoności. „Jaki jest sens naszego życia?”, pisze autor. I może tu leży klucz do twórczości Topora – nonsens silenia się an to, aby nadać życiu sens, szacownie etyczny, moralny, jak i ten mieszczący się w ramach samej ekspozycji – „ZRELACJONOWAĆ TO, CO WYDARZYŁO SIĘ GDZIEŚ INDZIEJ BARDZO DAWNO TEMU”.
(Bartosz Szarek)
Fot. materiały promocyjne