Wiele miast (345)
Coroczny festiwal nienawiści

Za nami 11 listopada. Święto dumy narodowej i wielkiej radości, że po 123 latach niewoli Rada Regencyjna przekazała Józefowi Piłsudskiemu władzę nad wojskiem, co oznaczało także otrzymanie zwierzchniej władzy państwowej. W listopadzie 1918 roku rozbrojono garnizon niemiecki stacjonujący w Warszawie. Droga do niepodległości była już otwarta. Formalnie Rzeczpospolita jest państwem niezależnym, wolnym i posiadającym suwerenny język, terytorium i obyczajowość. Zwolenników świętowania są miliony. 11 listopada jest bowiem dniem wolnym od pracy. W kościołach gromadzą się wierni, aby w religijny sposób oddać dziękczynienie za wolną Polskę, a placówki kultury i oświaty organizują wydarzenia upamiętniające ten historyczny dzień. Ten piękny obraz Polaka - patrioty zostaje jednak ugodzony nożem, jeśliby spojrzeć na ulice naszej stolicy. 

Reklama

Ze świętem odzyskania niepodległości tak już jest, że każdy chce mieć swój marsz. Wystarczy aktywnie śledzić serwisy społecznościowe aby dostrzec, że na kilka dni przed 11 listopada formułują się grupy, które zachęcają do wspólnego maszerowania. Sęk w tym, że wiele z wymienionych grup w różne imię podążać pragnie, dlatego też święto narodowej jedności przeistacza nam się w wojnę polsko-polską. A zapowiadało się łagodniej, bo jedna z grup manifestujących "Stop faszyzmowi" postanowiła swój przemarsz zorganizować dwa dni przed 11 listopada. Nie uratowało to jednak stolicy przed coroczną próbą sił i 11 listopada był w tym roku świętem dość ognistym.

Tegoroczny Marsz Niepodległości pełen był incydentów. Jak zwykle doszło do naruszenia nietykalności funkcjonariuszy. W ruch szły niebezpieczne narzędzia, race, kilku manifestantów miało przy sobie narkotyki. Nikt już nie liczył ilości obelg i wyzwisk, które padały pod adresem policjantów, dla których tegoroczny przemarsz był niezwykle trudny, bo stopień agresji wśród uczestników był niezwykle wysokim.

Jednym z najczęściej komentowanym przez media aktem wandalizmu było podpalenie budki policyjnego wartownika pod rosyjską ambasadą. Podejrzany w tej sprawie już został tymczasowo aresztowany. 22 - letni działacz ONR Kamil Z. stał się niejako promotorem dalszych zamieszek przy ulicy Spacerowej (gdzie znajduje się rosyjska ambasada), bo w kierunku rosyjskiej ambasady poszły dodatkowo kamienie i race, usłyszeć można było wiele niecenzuralnych słów dotyczących stosunków polsko-rosyjskich. Rosyjscy aktywiści nie pozostali jednak dłużni, bo już dwa dni później role się odwróciły. Członkowie partii "Inna Rosja" zaatakowali polską ambasadę w Moskwie. Metody: te same.

Nie byłoby całego zamieszania wokół 11 listopada, gdyby nie sprawa spalonej tęczy. Temat ten do dziś nie schodzi z pierwszych stron gazet, a światli członkowie najróżniejszych społeczności poczuwają się do obowiązku komentowania zajścia. Instalacja artystyczna na placu Zbawiciela została spalona przez uczestników nacjonalistów uczestniczących w Marszu. Dla konserwatywnej części maszerujących była ona symbolem ruchu gejowskiego, któremu nie przystoi stać na placu Zbawiciela. Strażacy, którzy przybyli na miejsce zdarzenia mieli duży problem z ugaszeniem tęczy nie przez postępujące płomienie, ale przez kiboli, którzy uniemożliwiali im podjęcie i wykonywanie czynności porządkowych rzucając race, kamienie i petardy. Na nic się zdało pouczenie organizatorów Marszu Niepodległości o zakazie używania materiałów pirotechnicznych. Spalenie obiektu to nie jedyny ich występek tego dnia: zaatakowali także squat przy ulicy Skorupki. Kilku z zajmujących posiadłość zostało rannych, spłonęły dwa samochody stojące pod pobliską przychodnią, a w wielu innych wybito szyby. Policja początkowo mogła mieć trudności w identyfikacji sprawców (wszyscy niemalże wyglądali tak samo: kominiarki na głowach oraz szaliki w klubowych barwach), jednak bilans 11 listopada jest następujący: około siedemdziesięciu zatrzymanych w związku z zamieszkami. Co dalej? Prokuratura wypuściła już w wielu z nich. Z braku dowodów.

Zamiast wzniosłego święta pozostał długo odbijający się czkawką niesmak. Marsz został rozwiązany przez Władze Warszawy o 16.42. Interesująca była reakcja lidera Ruchu Narodowego Artura Zawiszy, który w rozmowie z dziennikarzem TVN24 powiedział, że żaden świstek z Ratusza nie zatrzyma dziesiątek tysięcy Polaków o szczerych narodowych sercach. Wszelkie akty wandalizmu ze strony narodowców określił mianem samoobrony. Robert Winnicki z Młodzieży Wszechpolskiej wyznał natomiast, że "spłonął symbol zarazy". Z decyzją o rozwiązaniu zgromadzenia nie zgodził się inny prawicowy działacz Krzysztof Bosak, który powiedział wprost, że była to decyzja zła.

Chociaż od niechlubnych wydarzeń minął już tydzień, nadal nie milkną głosy zwolenników i przeciwników spalonej tęczy. Pojawiła się inicjatywa odbudowania nowej instalacji, a na placu Zbawiciela pojawiają się spontanicznie osoby - także celebryci - wtykające kwiaty w konstrukcję. Temat ten zaognił fora internetowe, które aż parują od nienawistnej mowy. Są też osoby, które poczuły się osobiście dotknięte jej zdewastowaniem, jak chociażby sama autorka instalacji Julita Wójcik. Spalona "Tęcza" stała się symbolem przemocy, na jaką dalej się już nie możemy zgodzić. Taka dyktatura to potworna wizja przyszłości - wyznaje w rozmowie z Justyną Bakalarską (Polska Times). Znajdą się jednak i tacy, którzy ze spalenia bardzo się cieszą, jak chociażby Wojciech Cejrowski. Odniósł się on do wydarzeń z 11 listopada w sposób popierający wszelkie środki, które mają prowadzić do "oczyszczenia" placu Zbawiciela z bluźnierczych obiektów. W wywiadzie, którego udzielił stacji Radio dla Ciebie (został przedrukowany także na łamach Newsweeka) wyznaje, że nie może godzić się "na pomnik grzechu sodomskiego przed świątynią". Podkreślał, że należy palić takie pomniki - nawet posuwając się do środków nielegalnych. Podobnie skwitował atak na rosyjską ambasadę.

Zamieszki z 11 listopada oburzyły nie tylko działaczy lewicowych. Zdrowy sposób rozumowania zaprezentował katolicki publicysta Szymon Hołownia: Bandyci, którzy ją spalili (a po drodze również budkę przy rosyjskiej ambasadzie) obok więzienia potrzebują też terapii. Bidule myślą, że „innomyślący" to armia, której jeśli nie pobijesz – przyjdzie w nocy i przeszczepi ci swój mózg. Ich agresja jest objawem lęku i dramatycznego braku pewności przekonań. Człowiek pewien swoich racji nie odczuwa potrzeby wdawania się w bójki – on wie, gdzie stoi, wie, jak chce żyć, w debaty wchodzi ze spokojną pewnością siebie, a nie z zapalniczką w spoconych od emocji dłoniach.

Wczoraj w programie "Tomasz Lis na żywo" spotkali się: redaktor Tomasz Terlikowski, profosor Ireneusz Krzeminski, publicystka feministyczna Kazimiera Szczuka oraz reżyser Krzysztof Krauze. Toczyli wraz z prowadzącym debatę na temat wydarzeń 11 listopada. Redaktor naczelny "Frondy" spekulował, że media skupiły się wokół marginesu siejącego przemoc na ulicach, zaś cała reszta celebrowała święto w sposób spokojny i kulturalny. Innego zdania był reżyser "Papuszy" - filmu wchodzącego do kin, który stwierdził, że cały 40 - tysięczny tłum wiedział,jak potoczy się zbiegowisko, mało tego: akceptował on wszechobecny na Marszu język nienawiści i przemoc. Profesor Ireneusz Krzemiński wszystkich negatywnych odcieni doszukuje się w toku myślenia organizatorów Marszu oraz znaczącego wpływu Kościoła i błędnie rozumianej obrony polskości, która przejawia się we wszelkich agresywnych zachowaniach wobec mniejszości. Stąd takie postawy jak ksenofobia czy antysemityzm.

Obrazy z Warszawy obiegły cały świat i są powodem do wstydu narodowego, zwłaszcza, że miały miejsce w dzień narodowej dumy. Diagnoza jest prosta: boimy się inności. Nawet, jeśli bardzo zagraża ona naszej suwerenności, choć w tym przypadku jest to atak z wewnątrz, wandalizm nie jest drogą do rozwiewania podobnych wątpliwości. Nie pozostawia on po sobie niczego oprócz spalonych zgliszczy podpalanych obiektów oraz unoszącego się nad nimi smogu nieustannie przypominającym o wstydzie, który wolna Polska sama sobie wyrządziła.

Joanna Kwasigroch
www.NaLewoiNaPrawo.Blogspot.Com

Najnowsze
Popularne
stat4u PortalPOLSKA.pl